
Sanktuarium Dinnammare
Nadszedł dziś czas na kolejną wycieczkę. Po całym tym deszczowym weekendzie, wypełnionym zresztą nauką do egzaminu (kontrakty turystyczne), trzeba było odetchnąć świeżym powietrzem i nacieszyć się słońcem, które wreszcie wyszło zza chmur. Ruszyliśmy na przystanek autobusowy, skąd mieliśmy dotrzeć aż do Colle San Rizzo, a dalej już na pieszo do Sanktuarium Dinnammare. I tu się zaczęły schody. Tak! Już na samym wstępie – na przystanku. Okazało się bowiem, że autobus, który miał tamtędy (według rozkładu, któremu na Sycylii nigdy nie należy ufać) przejeżdżać (i do którego, nasza wierna towarzyszka Anna już zdążyła wsiąść na wcześniejszym przystanku), postanowił się tam nie zatrzymać… Ba! Lepiej! Obrał zupełnie inną trasę… Tak więc Anna prawie że pojechałaby sama. Dzięki Bogu za telefony komórkowe. Dzięki nim, udało nam się jakoś wspólnie ustalić, że autobus ten pojechał inną trasą i nie zamierza nas uwzględnić. Tym razem. Skończyło się na tym, że Anna wysiadła gdzieś na obrzeżach Mesyny i wróciła innym busem do centrum. Szkoda nam było jednak tego dnia! Nie chcieliśmy się poddawać, pogoda była idealna na tego właśnie tripa. Za godzinę mieliśmy kolejny transport. Spotkaliśmy się zatem wszyscy razem na przystanku, z którego wcześniej odjechała Anna i tym razem się udało:)
Wyjechaliśmy z Mesyny! Autobus, kiedy tylko opuścił nasze kochane miasto, zaczął ostro piąć się pod górę. A potem pojawiły się serpentyny…Po około pół godzinie dotarliśmy do pierwszego celu – Colle San Rizzo. Obraliśmy właściwy kierunek i wystartowaliśmy z marszem. Już na tej wysokości, musieliśmy ciepło się ubrać, nawet rękawiczki się przydały! Szliśmy i szliśmy, coraz wyżej i wyżej – trochę nas to rozgrzało:) Słoneczko napawało optymizmem, powiedziałabym, że niemal chciało się wspinać! Jednak po kilku kilometrach zrozumieliśmy, że maszerując takim tempem, możemy nie zdążył nawet na zachód słońca… Jeśli chcieliśmy nacieszyć się widokami, o których opowiadały nam wcześniej Ela z Petrą nie było innego wyjścia, jak łapać stopa. Problemem stała się częstotliwość mijających nas aut – około jeden na 15 minut. Wbrew porannym perypetiom, szczęście nas całkowicie nie opuściło! Zatrzymała się pewna starsza parka i zawiozła nas do samego sanktuarium! Ku naszej uldze 🙂 Jadąc z nimi, dotarło do nas, ile godzin zajęłaby nam piesza wędrówka (choć zapewne w taką pogodę byłaby przyjemna!). Niestety długość – a raczej krótkość dni, od ponad miesiąca mocno nas ogranicza. Ciemno robi się już po 16-tej. Mieliśmy też spory poślizg czasowy z rana. Wielkie dzięki za autostop! Uratował nam dziś tyłki 🙂 Kiedy już w końcu wysiedliśmy przy Sanktuarium Dinnammare, naszym oczom ukazały się takie oto widoki 🙂 Podziwiajcie!!!
Mój kochany myśliciel 🙂
Góry… a zaraz za nimi w dole morze
Na szlaku 🙂
Najbardziej oczarował mnie właśnie ten pejzaż…cudowne światło!
Polak – Węgier, czyli bratanki na szczycie 🙂
Nie mogliśmy się napatrzeć na te krajobrazy!
Pomału jednak musieliśmy się zbierać, by zejść ze szczytu jeszcze przed zmrokiem. Postanowiliśmy tym razem obrać inną ścieżkę i zejść na przełaj przez pagórki poniżej, kierując się mniej więcej na Mesynę Południową 🙂
Stado kóz pobrzękujących dzwoneczkami 🙂
z naszym wybawicielem w defenderze
mama
Wciąż zadziwia mnie fakt,że w dalszym ciągu jest tam tyle do zobaczenia. Przecież wy już zwiedzacie 2 miesiące i wciąż odkrywacie nowe piękne miejsca,a prrecież to tylko wyspa 🙂 Pierwsze zdjęcie jest zachwycające! Na konkurs znim! Dorzućcie jeszcze tego pana,jest taki dzielny i przystojny…