
Pierwszy miesiąc przeminął z wiatrem. Jak to w życiu bywa. Zatoczyliśmy koło, a może raczej utkaliśmy przygodami wielką pętlę;) Tylu ludzi na naszej trasie, tyle egzotycznych widoków, tyle przeżyć! Ale na całkowite podsumowanie przyjdzie czas.
Tymczasem, Mirek wyjechał, a my zostaliśmy sami. Nagle zrobiło się pusto i cicho, z początku bardzo dziwnie. Znów dotarło do nas, jak szybko mijają dni. Co za szczęście, że czekały nas jeszcze 3 tygodnie wakacji.
Znaleźliśmy się w miasteczku Aranyaprathet i z radością poszliśmy na śniadanko (ukochany pad thai!). Zgodnie zdecydowaliśmy, że pozostałe trzy godziny do odjazdu pociągu, przeczekamy w klimatyzowanej kafejce internetowej. Wstąpiliśmy też na pocztę, gdzie w przypadkowej gazecie zauważyłam zdjęcie Jana Pawła II u boku tajskiego króla – ale miło nam się zrobiło! W końcu, koło 13:00 wsiedliśmy z przekąskami do wagonu i w ten właśnie sposób za 2,40€ (za nas oboje) przemierzyliśmy pociągiem ponad 250 km;) Uwielbiam jeździć koleją – czytać dobrą książkę (akurat pochłaniałam zbiór reportaży Tiziano Terzianiego „W Azji”, czyli w temacie:)) i co jakiś czas spoglądać przez okno na zmieniające się krajobrazy… Do Bangkoku dotarliśmy późnym wieczorem.
Tutaj na mapie tego nie widać, ale kto czytał wcześniejsze posty, ten pewnie pamięta, że na odcinkach Wientian-Hanoi oraz Da Nang-Sajgon lecieliśmy samolotami.
mama
Jaka miła niespodzianka ze zdjęciem papieża…I to w niekatolickim kraju,po tylu latach..Fajnie spotkać polskie akcenty w tak odległych zakątkach świata ( Pan Kwiatkowski :))
A Wasza pętla przygód robi wrażenie…Czekam na kolejną!:)