
Nie zdążyliśmy dobrze poznać Wiednia, a już musieliśmy go opuszczać. Ciężko w kilka godzin zrozumieć i polubić nowe miasto. Ciężko się zaprzyjaźniać w tak ekspresowym tempie. To chyba wręcz niemożliwe. Na bank któregoś dnia znów tu zawitamy (tak sobie myślę, że wracam do więszkości miejsc, które niegdyś „zwiedzałam” w grupie – bo po łebkach było, niedokładnie albo nie poczułam tego flow, kiedy dane miasto z pewnością je ma). Tak było w przypadku Budapesztu, Wenecji, Pragi – ponowna, zwykle już kilkudniowa wizyta, zdejmowała zły urok i całkowicie odmieniała moje wspomnienia. Tak będzie, prędzej czy później, ze Stambułem, Londynem, Bratysławą, Lwowem, Florencją, Neapolem…
I co z tego, że byłam, kiedy czuję jakbym nie była..?
Jednodniówki się nie liczą! Unikajcie odhaczania! A fe.
Przynajmniej dzięki temu i Maciek miejsca te zobaczy:)
Takie pośpieszne spacery, jak ten po Wiedniu, kompletnie nam nie odpowiadają, a jeszcze jak na złość, nasz pociąg z Budapesztu miał 80-minutowe spóźnienie już na samym starcie. Jak pech to pech. Tego dnia wszystkie środki transportu dały nam po tyłkach.