
Roadtrip po Jukatanie, czyli czego możecie się spodziewać
Oto pytania, które najczęściej pojawiają się na forach i grupach Facebook’a.
- Czy da się zjechać Jukatan na własną rękę?
- Jak z bezpieczeństwem?
- Jaki jest stan dróg na Jukatanie?
- Czego unikać?
- Na co zwracać uwagę?
- Czy warto wypożyczyć samochód?
- Jak się zachowywać podczas kontroli policji?
Praktycznie te same kwestie nurtowały nas przed wyjazdem, zwłaszcza kiedy koleżanka mojej mamy, na wieść, że chcemy w Meksyku wypożyczyć auto, zaczęła straszyć nas mrocznymi scenariuszami. I co? Niepotrzebnie się zestresowaliśmy, wcale nie było tak źle! A bez czterech kółek z pewnością zobaczylibyśmy znacznie mniej.
Wszędzie jest płasko! To wielka, porośnięta dżunglą i krzaczorami równina, poprzecinana gdzieniegdzie prostymi nitkami dróg (o zagęszczeniu raczej nikłym;)). Chyba nigdy wcześniej nie jeździliśmy tak monotonnymi trasami;) Widoki żadne, horyzont ograniczony, pagórki należały do rzadkości. Zarośla zasłaniały wszystko, co chętnie podziwialibyśmy po bokach. Odrobinę ciekawiej zrobiło się nad Zatoką Meksykańską, w okolicy Palenque (stan Chipas jest bardziej górzysty) oraz na odcinku Calakmul – Bacalar.
Przez Jukatan przebiega płatna autostrada (tzw. CUOTA) na odcinkach Cancun – Valladolid – Merida (i szczerze mówiąc do najtańszych nie należy). Skorzystaliśmy z niej tylko raz, po czym szybko zmyliśmy się na bezpłatne „mniejsze” drogi szybkiego ruchu. Trzymaliśmy się ich już do końca.
Na półwyspie aż roi się od TOPES (tzw. leżących policjantów, hopek, czy jak to się tam u nas nazywa). Trzeba jeździć bardzo ostrożnie, szczególnie w terenie zabudowanym. Na głównych drogach biegnących przez mieściny potrafiliśmy doliczyć się nawet 6 topes w jednej wiosce! Są dość wysokie, zazwyczaj betonowe, czasem oznaczone znakami, czasem nie, słabo widoczne z daleka. Naprawdę łatwo się zagapić i stracić oponę.
Przy drogach Jukatanu szwenda się mnóstwo bezpańskich psów, zdarza się, że w najmniej oczekiwanym momencie wchodzą na drogę lub stają po środku, rozleniwione i przyglądają się obcym;) Kolejny argument, by nie przeginać z prędkością… na jezdni widywaliśmy sporo nieżywych psów i kotów.
„Ciemno już, zgasły wszystkie światła, ciemno już noc nadchodzi głucha”. Dokładnie tak się czuliśmy, kiedy zapadał zmierzch. Jukatan jest mocno niedoświetlony. Nawet w miasteczkach brakuje latarni, o drogach wiodących przez dżunglę nie wspominając. Nie przepadałam za jeżdżeniem po zmierzchu (zwłaszcza, gdy padało), ze względu na słabą widoczność czułam się niepewnie. Kilka razy musieliśmy jednak przejechać z punku A do punktu B i nie było wyjścia, trzeba było dotrzeć do wybranego hotelu. Co więcej? Kiedy Maciek zostawiał mnie samą w samochodzie (bo np. przystanęliśmy w sklepiku, by kupić wodę), zawsze zamykałam się od środka, by nikt niepożądany nie władował mi się do środka. Były również plusy – jadąc nocą warto zatrzymać się choć na moment i popatrzeć w kosmos. Takiego nieba nie widziałam już dawno…
Rzecz w Europie raczej niespotykana. Wskazówki i wsparcie psychiczne dla długodystansowych kierowców;) „Nie prowadź zmęczony”, „Zapnij pasy”, „Zachowaj ostrożność”, „Jedź na światłach”, „Czysta ciężarówka jest bezpieczniejsza”. Praktycznie co kilkadziesiąt metrów. Tysiące ostrzeżeń.
Trzeba przyznać, że drogi, miasta i atrakcje są na Jukatanie świetnie oznaczone. Regularnie mijaliśmy kierunkowskazy z odległościami oraz brązowe znaki turystyczne, które informowały nas o pobliskich ruinach, jaskiniach i cenotach. Nie mieliśmy GPS’a, jedynie mapę drogową offline w telefonie. Chyba tyko raz zdarzyło nam się zgubić, ale wpłynął na to objazd związany z remontem drogi w mieście Campeche.
Przy drogach ustawiają się sprzedawcy świeżych owoców i soków. Kokosy, ananasy, mango, czego dusza zapragnie. Idealne przekąski na podróż. Na samą myśl ślinka mi cieknie!
Pogoda na Jukatanie zmieniała się niemal jak w Irlandii. W jednej chwili piękne słońce i bezchmurne niebo, pół godziny później gwałtowna ulewa ograniczająca widoczność do minimum. Kwadrans po niej urokliwy zachód słońca.
Przed każdym dłuższym odcinkiem lepiej zatankować, gdyż poza miastami stacje benzynowe są od siebie oddalone. Mieliśmy niezłego stresa, wracając dosłownie na oparach paliwa z ruin w Calakmul usytuowanych w sercu dżungli. Jakieś 20-30 km przed hotelem włączyła się nam rezerwa, a ostatnie kilometry robiliśmy dosłownie z duszą na ramieniu. Kiedy z ulgą dotarliśmy na stację, okazało się, że jest nieczynna… na szczęście kolejna znajdowała się 3km dalej, po drugiej stronie miasteczka;) Jakoś się dowlekliśmy.
Jakoś się nam upiekło. Podejrzewamy, że Amerykańców nieźle trzepią na kasę. Staraliśmy się zachowywać wszelkie środki ostrożności. Nie trzymaliśmy wszystkich cennych rzeczy w jednym miejscu, tak, by w razie kontroli dokumentów, nie byli w stanie zauważyć, ile mamy pieniędzy.
To właśnie w drodze jedliśmy jedne z najlepszych obiadów podczas całego wyjazdu. Przepyszne świeże, soczyste rybki, którymi objadaliśmy się w przydrożnych barach wspominamy do dziś:) Gospodarze przyglądali się nam z ciekawością i nie rzadko zagadywali. Kiedy orientowali się, że nie jesteśmy sąsiadami z Północy, traktowali nas z wielką życzliwością. Gdzie byśmy nie trafili, porcje serwowano nam obfite a i czasem dostawaliśmy gratisową przystawkę (naczosy, guacamole lub koktajl z krewetek). Odwdzięczaliśmy się uśmiechem , napiwkami i obrazkami z Janem Pawłem II. Jedliśmy raz w typowym barze dla panów Tirowców, który przypominał spelunę (nasi rodzice z pewnością ominęliby go szerokim łukiem;)). Przeżyliśmy, choć nawet nie było, gdzie rąk umyć;) Jedzenie treściwe – a co najważniejsze, nie pochorowaliśmy się!
Przy drogach znajdują się sklepiki z rękodziełem i lokalnymi wyrobami. Oczywiście, te najbardziej niepozorne, okazywały się najlepsze – tym samym, w drewnianych przydrożnych chatkach zaopatrzyliśmy się w najlepsze pamiątki. Tutaj też łatwiej było się targować. Co zatem można kupić przy drogach Jukatanu? Kapelusze, sombrera, skórzane torby i paski, łapacze snów, lampki z tykwy, ręcznie szyte lalki, chusty, bluzki, sukienki i wiele innych… Polecamy!
Nie zdawałam sobie wcześniej z tego sprawy, ale na Jukatanie wciąż wielu ludzi mieszka w bambusowych chatkach, wiecie, takich pokrytych strzechą! Drogi wiodły przez wioski, które składały się wyłącznie z takich gospodarstw (z kolei stan Chiapas szczyci się ranczami, serami, stekami i hodowlą bydła). Sielskie obrazki – dzieci spędzają tam całe dnie na dworze, ganiają wraz z psami i kurami, grają w piłkę, co niektóre jeżdżą na rowerach. Żyją skromnie, nawet biednie. Mają to „prawdziwe” dzieciństwo. Choć obawiam się, że z ich perspektywy, wygląda to całkiem inaczej.
Izabela Staśkiewicz
Wspaniały post.Masa konkretów,ważnych informacji,a do tego świetne obserwacje i komentarze.Podziwiam Waszą odwagę,a zarazem fantastyczne odnalezienie się w tamtejszych klimatach.Wychodzu z Was profeska-nie ma miejsca na nietrafione decyzje,błędy,wszystko pod kontrolą-szacun!
Daria Staśkiewicz
Dzięki Mamo, mam nadzieję, że wszystkim, którzy planują samodzielny objazd po Jukatanie wyda się pomocny:) Może i Wam któregoś dnia? 😉