
Weekend na Kaszubach
Ostatnio, przy okazji odwiedzin naszej przyjaciółki z Węgier, odwiedziliśmy Kaszuby i Słowiński Park Narodowy (uwierzcie lub nie, marzyłam o nim od lat!). Mogliśmy w ten sposób upiec dwie pieczenie na jednym ogniu – pokazać Annie atrakcję przyrodniczą (do tej pory zwiedzała jedynie polskie miasta) a przy okazji samemu nadrobić zaległości. Pogoda dopisała – prawdziwe lato! Powiem szczerze, nie spodziewałam się takich cudów! Teraz, każdego dnia mam wydmy przed oczami;) Znów skarciłam się w myślach, że za rzadko podróżujemy po ojczyźnie, koniecznie musimy to zmienić i chyba wreszcie w tym roku nam się powiedzie – po głowie chodzi mi już kilka weekendowych pomysłów:) Cieszę się jak dziecko na najbliższy wyjazd!
Niby tak blisko, prawie na wyciągnięcie ręki a jechaliśmy 4 godziny. Do Smołdzińskiego Lasu dotarliśmy późnym wieczorem, zachód słońca podziwialiśmy w drodze. Nasze 25-letnie Polo spisało się na medal, jak na samochód z klasą przystało:) Zainstalowaliśmy się w domku kempingowym (gdzie woda z kranu dawała siarą i zgniłymi jajami;)) i przygotowaliśmy kolację – kanapki z pasztetem i ogórkiem przypadły Annie do gustu:) Nie omieszkaliśmy zapić ich czerwonym winkiem, po czym zmęczeni rozeszliśmy się po pokojach.
Wybraliśmy oczywiście najdłuższą trasę, tak by dotrzeć do wydm największych i najciekawszych. Szliśmy spokojnym krokiem przez lasek, nie spodziewając się kompletnie tego, co zastaniemy na końcu. Co jakiś czas mijały nas meleksy, które wiozły z wydm rozleniwionych turystów. Można i tak, ale szkoda, kiedy las taki zachęcający! I jodem pachniało;) Z lewej strony, między drzewami, raz po raz migotało Jezioro Łebsko – to trzecie pod względem powierzchni największe jezioro w naszym kraju. Z prawej, nieco szerszy bór bażynowy przesłaniał nam widok na morze, które gdzieś tam w oddali szumiało. Wreszcie, po około godzinnym marszu zaczęły wyłaniać się pierwsze wydmy. Ale jakie! Miało się wrażenie, jakby chciały zakraść się i połknąć cichaczem kawałek lasu.
W takich chwilach uśpione gdzieś tam wewnętrzne dziecko (i pomyśleć, że jeszcze rano rozmawialiśmy o czasach dawnych…) budzi się do życia. Można nazwać je polską pustynią lub po prostu wielką piaskownicą, ale nie można pozostać wobec nich obojętnym. Ruchome wydmy robią wrażenie! Zwłaszcza w świetle późno popołudniowego słońca, kiedy na miejscu okazuje się, że pomimo sezonu wakacyjnego (i w dodatku soboty), tłumów najzwyczajniej brak. W zasięgu wzroku jedynie garstka zakochanych w piachu wędrowców. Karawana? Do Timbuktu daleka droga – myślisz. Wiatr plącze Ci włosy, niemal czujesz łagodny ruch wydm pod gołymi stopami. I nagle uświadamiasz sobie, że to fatamorgana – wciąż jesteś w Polsce a na horyzoncie zamiast starożytnych piramid dostrzegasz błękitny pas Bałtyku… Dlaczego tak wiele ziarenek piasku musiało przesypać się przez palce, nim się tu znalazłeś?
Spodobał Ci się ten post? Polub nas na Facebooku i bądź na bieżąco!:) Niebawem ciąg dalszy!
Izabela Staśkiewicz
Rany,po tym poście śmiało stwierdzam,że jesteś najprawdziwszą poetką!!! Ten liryczny tekst o wydmach-mistrzostwo…Zdjęcia ujmujące,wiadomo,jak zawsze.Piękna ta nasza Polska…A w Twoim wydaniu jeszcze piękniejsza!
Daria Dowejko
Dzięki, miałam wenę 😉